środa, 25 sierpnia 2010

Porcja kolczyków :)

Od jakiegoś czasu moje pudełko ze "skarbami" zerkało na mnie błagalnym wzrokiem, gdy tylko znalazłam się w pobliżu. :) Dlatego w końcu je otworzyłam i znowu się wciągnęłam. :)
Oto efekty:

1. Wisienki, póki jeszcze słońce nie świeci jesiennie :))




2. Masa perłowa - kolczyki, które zamarzyła sobie moja siostrzyczka. :)




3. Księżycowe perełki :)



Jak na razie nic specjalnego, ale mam nadzieję, że następne będą lepsze. Ta koralikowa mania jest bardzo wciągająca. ;))

niedziela, 22 sierpnia 2010

Zielona girlanda


Zielona girlanda,
a biały wianeczek,
zdejmcie Kasi wianek,
nałóżcie czepeczek!



Od babci :))
Może kiedyś... :)

piątek, 20 sierpnia 2010

Zachód słońca

Wybrałam się z moim pieskiem nad staw... :) Jego tez chciałam uchwycić, ale niestety jest bardziej ruchliwy, niż zachód słońca. :) (Zdj. wygląda lepiej w powiększeniu.)

http://www.youtube.com/watch?v=IvxeRz0BhlM


czwartek, 5 sierpnia 2010

Danusia

-Danusia, wstawaj! – dziewczynka usłyszała tubalny głos cioci Wioli.

Uniosła rozczochraną głowę i rozejrzała się dookoła. Wszystko było na swoim miejscu: kufer pod ścianą, stół, ławy, pstrokaty pająk pod sufitem.

- Stało się co, ciociu?

- Czas krowy wygonić w leszczynę. Jasio pasł ostatniej niedzieli. Dziś twoja kolej – odparła.

Danusia natychmiast wyskoczyła z łóżka i naciągnęła ubranie na chudziutkie ciało. Bystre zielone oczy wyglądały spod czarnych kędziorków. Dziesięciolatka do złudzenia przypominała swoją matkę. Takie same wąskie usta, takie same chude policzki. Nos miała nie zbyt długi, lecz dość szeroki u dołu i zakończony niewielką kulką, jak wszyscy z rodziny mamy.

Na stole czekała szklanka spienionego mleka i pajdka chleba posmarowana dżemem z truskawek. Jeszcze w zeszłym tygodniu Danusia dostała dwie kromki, ale we wsi nastała bieda. Ziemniaki, zboże, buraki… Ludzie musieli wszystko oddawać Niemcom. Zbiórka była na placu w sąsiedniej wsi.

Zanim zjadła śniadanie, pomodliła się i ochlapała twarz lodowatą wodą, którą naszykowała jej ciocia. Dobra z niej kobieta, szkoda, że wdowa. Wycierpiała się, biedaczka, jak jej męża, Józka, zabrali Niemcy i rozstrzelali.

Przez otwarte drzwi widać było ojca przemykającego po podwórku. Danusia złapała chleb w dłonie i pobiegła do niego. Po chwili pędziła już trzy łaciate w stronę błyszczącego od rosy pastwiska.

Na niebie nie było ani jednej chmurki. Promienie słoneczne oświetlały złociste kłosy zboża, które bujały się na lekkim wietrze. W oddali majaczyła się rozległa dolina, gdzieniegdzie usiana drobniutkimi kwiatkami. Tam, gdzie podchodziła woda, dumnie żółciły się kaczeńce.

Minęła dolinkę i zbliżyła się do leszczyny. Przysiadła pod drzewem. Obserwowała, jak leniwe krasule, chciwie wywijają językami. Przymknęła oczy. Przyjemne ciepło zaczynało lać się z nieba, ponieważ słońce szybko sunęło ku zenitowi. Wydało jej się, że jest nad błękitnym jeziorem i łowi z ojcem ogromne ryby. Będzie wielka kolacja, a resztę mamusia schowa na później.

Ocknęła się i rozejrzała dookoła. Polanka była zupełnie pusta. Spojrzała w bok i podskoczyła, jak oparzona. Krowy zadowolone buszowały w zbożu. Chwyciła kijek i pospiesznie nagoniła je na pastwisko. Miała nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Tatuś nie byłby zadowolony…

Spojrzała na niebo. Słońce było już dość wysoko, wyglądało na wpół do jedenastej. Lenistwo wzięło górę nad rozsądkiem.

- Bzz… Bzz… - wydała dźwięk podobny do tego, który wydają gzy. Zachichotała - krowy podwinęły ogony.

- Bzz… Bzzz… - spróbowała jeszcze raz.

Podziałało, krasule zaczęły gzić się na dobre. Z ogonami w górze ruszyły pędem w stronę gospodarstwa. Danusia biegła za nimi udając zdenerwowaną.

Po obiedzie z krowami poszedł Jasiek. Dziewczynka usłyszała, że tato ma jechać sąsiedniej wsi po przeznaczone dla Niemców ziemniaki, które trochę już podgniły. Podobno ludzie wybierali co lepsze. Uparła się, że pojedzie z nim.

Wsiedli na wóz i ruszyli szerokim gościńcem. Po obu stronach drogi wznosiły się wysokie jesiony, tworząc jaskrawozieloną liściastą kopułę. W miarę jak zbliżali się do wsi, drzewa stały w coraz większych odległościach od siebie. W końcu wjechali między pierwsze domy. Po kilku minutach ojciec zostawił konia przed placem, na którym wznosił się wysoki kopiec. Kilka osób rozgrzebywało podgniłe ziemniaki. Parę metrów dalej na łagodnym wzniesieniu górował biały kościół parafialny. Mama opowiadała, że kiedyś była to cerkiew prawosławna. Niedaleko wysokiej świątyni mieściła się dzwonnica, która zupełnie do niej nie pasowała. Dach miała niski, a mury sprawiały wrażenie ciężkich. Została dobudowana dopiero niedawno.

Nagle rozległ się głuchy warkot. Wszyscy zamarli.

- To Niemcy! Teraz to nas rozstrzelają… - wyszeptał tato i cały pobladł.

Na placu zapanował trwożny chaos. Ludzie czym prędzej rozpierzchli się we wszystkie strony. Danusia pobiegła pod górę w stronę kościoła. Przewróciła się i przez chwilę leżała przyciśnięta twarzą do ziemi, czekając na strzał w plecy. Serce waliło jej, jak oszalałe. „To już koniec”, pomyślała i poczuła ciepłą łzę płynącą po policzku. Kropelka wylądowała w ciepłym piasku. Po chwili dziewczynka podniosła głowę i spojrzała za siebie.

Koło kopca została tylko starsza kulawa kobieta, która nie zdążyła uciec. Podszedł do niej wysoki żołnierz odziany w mundur i przyjrzał się uważnie ziemniakom.

- Gut, gut. – Pomachał ręką. – Bierzcie je sobie. Wszystkie zgniły.

Ale nikt już nie chciał zbierać ziemniaków. Nikt tego dnia nie myślał już o jedzeniu.


_________


Tę historię usłyszałam dzisiaj od babci. Danusią była właśnie ona.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Ostatni początek

Ostatni początek*

Nie widziałam ludzi, bo nie widziałam siebie.
Zapomniałam i odrzuciłam wszystkie dłonie.

Trzeba uciec, żeby wrócić, jak już nic nie zostanie
i zbudować coś z niczego,
niczego ujemniejszego niż było na starcie.
Później gnać przez hebanowe noce niepowodzeń.

Zacznę od najwewnętrzniejszego* Ja
do cna wyzutego z Ja, pełnego pustki siebie.
Smutny złapiesz mnie za rękę
inaczej niż kiedy wszyscy patrzyli.

Jeszcze powrócimy do pierwotnej formy.
Uwierzysz mi i polecimy jak bociany.
Odetnę ci skrzydła, żebyś się już nie zmieniał.
Trzeba wrócić, by więcej nie musieć uciekać.


____
*Mam nadzieję, że nie będzie już więcej takich końców i takich początków. :)

*Wiem, że trudno przeczytać to słowo, ale nie mogłam znaleźć żadnego innego, które mogłoby pasować.