poniedziałek, 12 grudnia 2011

Rozbieżni

Wczoraj
Czuć, jak w powietrzu
rozmazuje się twój oddech,
jak słodkawe, błękitne dłonie
pulsująco-szepczące uśmiechają się
do mojego biodra.

niebo-niebieskie-nieboskie


Dziś
Dlaczego właśnie wczorajszy świt
zachował nas przy życiu?
Może nie powinnam pytać o twój zapach.
Może nas tu wcale nie ma.
Jeśli czujesz się prawdziwym,
powiedz mi, jak to jest
smarować sobą moje myśli?

Nieosiągalność jaźni to wieczność,
która nas dzieli w połysku
dzisiejszego zachodu księżyca.
Władasz ciałem,
ale te twoje niedojrzałe oczy…
A ja swoich nie potrafię zamknąć.


Dziś wieczorem
Płaczę, że już nic nie czuję.
Żegnam ciebie-kształt
Zamiast walczyć lub potrzebować
całująco-niestabilnych dłoni.
Jesteś zmieszany błąkającym się
po mojej twarzy uśmiechem?


Jutro
Ocalę się ciszą.





Przynajmniej znów mogę pisać... :)

czwartek, 3 listopada 2011

Wiosenna jesień :))

(Nie)stety mój stan, który nazywam głupawką, nie pozwala mi nic stworzyć, dlatego dziś tylko piosenka.
Żyję, ale chyba w innym wymiarze. :)


"Wszyscy się śmieją z tego, że ja nie mogę jeść, nie mogę spać." :)))

Pozdrawiam! :D

środa, 28 września 2011

Pewnego wieczoru na stancji...

...Carmen czuje potrzebę uzewnętrznienia się na blogu. Siada sobie więc wygodnie przy lampce (noga na nogę, bo choć Carmen wie, że to sprzyja powstawaniu żylaków, to mimo wszelkich starań nie może oduczyć się tego niezdrowego nawyku) i rozpoczyna pisanie posta. Stara się nie pokazywać swojej rezygnacji i zmęczenia, ale pokusa jest zbyt silna. Raz się można poużalać...

Carmen chętnie powie, co robi... (To jest ta chwila, by przenieść się na innego bloga, bo dalej ten post jest jeszcze bardziej nieciekawy, żeby nie było, że ktoś nie wiedział)

Po pierwsze: Carmen przygląda się temu pięknemu zapisowi :

z trudną do określenia miną i zastanawia się na ile realnie brzmi stwierdzenie "Zdam maturę z matematyki."

Oprócz tego czyta sobie książkę pt. "Granica" i choć lubi czytać, to nie lubi, gdy noc trwa 290 stron.

Na chwilę odwraca wzrok. A tam? Na analizę i interpretację czekają "Miasto" i "Ulica" Peipera. Z obrażonymi minami, nadąsane, że Carmen spogląda już w inną stronę, przypominają, że dłużej niż do godz. 8.50 dnia następnego czekać nie będą.

Carmen zgrzyta zębami. Lubi sobie czasami pozgrzytać. No co? Nie mówcie, że Wy nie lubicie...

Kilka tematów z historii z dostojnymi minami w milczeniu czeka na swój czas. Jeden z nich (ten z politycznych, więc wiadomo, dlaczego brak mu cierpliwości) wyrywa się i nieśmiało pyta: "Kiedy mnie w końcu powtórzysz? Kartkówka jest jutro." Carmen zbywa go milczeniem.

Atmosfera upojnego wieczoru okraszona jest nutką orzeźwiającego leku na przeziębienie firmy o nazwie na literkę F. (coby nie robić reklamy).
Jaka cudna i długa będzie dzisiejsza noc...

Miłego wieczoru! :)

czwartek, 15 września 2011

Histeria naszej nieznajomości

Odkąd pewnego wieczoru
złączyliśmy historie w jedno,
wciąż zataczamy trójkąty.
To zastanawiające
że bezwiednie
odbijamy się od trzech boków
i ciągle chorujemy na niepamięć.

Nie pachniesz i od zawsze
czaisz się w zakamarkach,
kiedy nietzschego się nie spodziewam.

Jak ja, wyglądasz na wspak.
Jak ty, czuję się niewidoczna.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Jak smuga szarego dymu cz. II


Człowiekowi miłość przychodzi łatwo, kiedy kochana osoba jest blisko, gdy przy uchu czuć jej ciepły oddech, a w nim tysiące niewypowiedzianych słów, których nie trzeba wypowiadać. Takie słowa unoszą się w powietrzu, którym dzielą się zakochani. Takie słowa są zapisane na niewidzialnych kartkach i spoczywają gdzieś przy sercu nie do końca wyrażone, nie całkiem poskładane, ale ciepłe i rubinowe, jak kieliszek grzanego wina z goździkami.
Moje serce wychłodziło się razem z deszczowym spacerem, na który mnie skazałeś. Byłeś daleko i czułam jak wino twoich ust wyparowuje z tego nieuchwytnego miejsca zawieszonego gdzieś w mojej piersi. Wracałam powoli tym samym gościńcem, który jeszcze dzisiaj był świadkiem naszych niemych przyrzeczeń. Dopiero teraz dostrzegłam jego smutek, a może wszystko wydawało mi się smutne i nawet jeśli świat tryskałby radością, ja widziałabym w nim melancholię, taką samą, jaka mnie wypełniała. Coraz trudniejsze wydawało się myślenie o tobie w sposób, w jaki robiłam to do tej pory. Czystość i przejrzystość twojej osoby ustępowała miejsca jakiejś mgle, która gęstniała z każda chwilą, aż w końcu zupełnie zniknąłeś, a ja nie mogłam przypomnieć sobie twojej twarzy. A przecież znałam ją na pamięć.
Właśnie wtedy zaczęłam trzeźwieć po tych wszystkich miesiącach upojenia winem twoich oczu.

*

            Wszystkie stracone dni, podczas których nie widziałam węgielków twoich oczu mijały ospale, upodabniając się do siebie. Wymieniałam bukiety białego bzu. Raz umieszczałam je na stole w kuchni, innym razem przy łóżku. Kiedy stawiałam na rzeźbionym stoliku czwarty wazon, poczułam coś dziwnego, nowego, jak nieznany dotąd zapach. Policzyłam na palcach dni i bez sił opadłam na łóżko.


*

Zobaczyłam cię dopiero kilka dni później. Wyglądałeś jak cień swojej osoby, ale wydawałeś się przez to jeszcze piękniejszy. Lekko poszarzała skóra wyraźnie odróżniała się od czarnych, jak zachmurzone nocne niebo, loków.
Bliska szaleństwa odwróciłam od ciebie wzrok.
– Dziś rano odeszła pani Klementyna – oznajmiłeś to najsmutniejszym tonem, jaki słyszałam.
A więc jej sen dobiegł końca. Wybudziła się z naszej rzeczywistości, podczas gdy my będziemy w niej spać chyba w nieskończoność.
Myśli wirowały w mojej głowie jak płatki śniegu na mroźnym wietrze. Ale nie wyrzekłam ani słowa, tylko lekko pogłaskałam cię po ramieniu. Już po chwili gorzko tego pożałowałam – działałeś jak magnes. Chciałam powiedzieć ci o tym, co zauważyłam, o iskierce, którą we mnie wznieciłeś, ale zgasiły mnie twoje ciche słowa.
– Pogrzeb jest jutro.
Ruszyłeś do drzwi. Zebrałam resztki sił, które chyba przez jakąś pomyłkę jeszcze we mnie trwały, by za tobą nie pobiec. W milczeniu obserwowałam twoje zaciśnięte pięści i próbowałam odgadnąć, co się z nami stało.


*

Po cichym, romantycznie smutnym pogrzebie wyglądałeś na jeszcze słabszego, niż przedtem. Najbardziej nie do twarzy było ci z niestosownie uśmiechniętą Klarą u boku. Zasiedliście przy stole naprzeciwko mnie, a ja szukałam w całej tej sytuacji chociaż odrobiny prawdopodobności, jakiegoś sensu. Ale wszystko było tak nierzeczywiste…
Goście ciągle mieli łzy w oczach, mimo że zwykle na stypach chmurne czoła chociaż trochę pogodnieją. W powietrzu wisiał zapach perfum pani Klementyny, co przyprawiało mnie o mdłości.
Przyjrzałam się wam bardziej ze smutną ciekawością, niż ze złością. Bylibyście dziwną parą, a może już nią byliście? Twoje oczy, chociaż tajemnicze, zawsze rozdawały dobro. Zaś spojrzenie Klary wydawało się dzikie, zaborcze, jakby nie znała smaku przegranej. Cała przypominała nieoswojoną kotkę ubraną w lekko za dużą, elegancką sukienkę.
Nagle zwróciłeś się do mnie z wyrazem twarzy, który miał chyba przypominać uśmiech. Wyszliśmy do pokoju obok. Tutaj pachniało bzem.
– Pięknie wyglądasz, Michalinko.
Miałam ochotę wybuchnąć płaczem. Nikt nie lubi być torturowany, a ja czułam, jakby twoje słowa były kołem, na którym mnie rozciągano. Kości rozchodzących się nerwów zaczynały trzaskać, zagłuszając wszystkie myśli.
– Dziękuję. – Tylko tyle potrafiłam z siebie wydusić.
– Wiem, że nasze relacje zmieniły się w ostatnim czasie. Chyba pora o tym porozmawiać i zdecydować, co dalej. – Popatrzyłeś mi w oczy.
– Wiktorze…
– Nic nie mów. Pozwól, że wszystko wytłumaczę.
– Ale ja jestem…
– Zaczekaj, proszę. – Położyłeś mi palec na ustach. Zupełnie tak samo, jak zrobiłam to ja tamtej nieszczęsnej nocy, gdy poznałeś Klarę.
W tym samym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadła właśnie Klara. Jej oczy iskrzyły się jeszcze bardziej niż zwykle, nie sądziłam nawet, że to możliwe. Na twarzy miała wymalowane uczucia, których nie sposób nazwać. Furia - może to byłoby najbardziej odpowiednie określenie.
– To nie miało być tak, Wiktor! – słowa padały z jej wąskich ust jak ciężkie głazy.
– Uspokój się.
– To koniec, słyszysz? Ze mną nie można tak grać. Dziś jest twój koniec.
W ciągu ułamka sekundy znalazła się między nami. Coś błysnęło w jej dłoni. W jednej chwili zatopiła nóż w twoim ciele, w ciele ojca mojego dziecka. Nie zdążyłeś nawet krzyknąć, tylko osuwałeś się z wolna na podłogę, a twoje oczy zachodziły mgłą. Wyszarpnęła ostrze i oblizała je z wyrazem dzikiego szału. Wyglądała, jakby jej świadomość odpływała w otchłań jakiejś chorej rozkoszy pomieszanej z niezmiernym cierpieniem.
Miałam w głowie wszystkie najcięższe przekleństwa, jakie znałam. Rzucałam je w chaosie moich myśli, jako że usta odmówiły posłuszeństwa. Poczułam, że duszę się jak ryba wyjęta z wody. Delikatny ruch dobiegający gdzieś spod serca przywrócił mi zmysły.
Pochyliłam się nad tobą i odgarnęłam włosy z ukochanego czoła. Dramatyczna sytuacja nie docierała do mojej w dalszym ciągu otępiałej świadomości. Całowałam twoje na wpół już martwe policzki. Kiedy wydawałeś ostatnie tchnienie, poczułam, że odlatuję z twoją duszą w jakieś zimne przestrzenie bólu. Moja obecność rozpływała się w powietrzu, jak smuga szarego dymu. Nie zdziwiłabym się, gdyby w tej chwili moje ciało zaczęło unosić się w powietrzu, albo przenikać przez ściany. Całe człowieczeństwo wydostawało się ze mnie przez szczeliny popękanego serca.
Wstałam.
– Jestem w ciąży – szepnęłam bez zastanowienia wprost w potworne oczy Klary.
– To świetnie.
– Dlaczego mnie nie zabijesz? Byłabyś już w pełni szczęśliwa.
– Wystarczy mi słodki smak szczęścia, które ci odebrałam – odparła po raz kolejny zbliżając do ust zakrwawiony nóż – naprawdę słodki.
Zdecydowanym ruchem odrzuciła na plecy swój ciężki warkocz i przyjęła zupełnie codzienny wyraz twarzy. Gdybym nie widziała, jak z zimną krwią zabija człowieka, przysięgłabym, że jeszcze przed momentem prowadziła jakąś uprzejmą rozmowę, albo piłowała paznokcie. Z obojętną miną upuściła prawie już czysty nóż.
– Widzisz, mała – westchnęła – ja już cię zabiłam. Twój sen dobiegł końca.
Czekała na odpowiedź, ale nie odrzekłam ani słowa, stałam przed nią jak skamieniała. Po chwili dodała z cierpkim uśmiechem:
– Tak jak ja, zaznasz życia pozbawionego wszelkiej nadziei.
Odwróciła się na pięcie i wyszła, a ja pochyliłam się nad rozkosznie błyszczącym ostrzem, po czym ruszyłam za nią.
W powietrzu unosił się słodki zapach bzu o śnieżnobiałych kwiatach.
I czarnych owocach.



____________________________________________________________
Tak w ogóle, to od dziś jestem dorosłaaaa! :))) Przynajmniej wg prawa... ;)
Pozdrawiam i mam nadzieję, że opowiadanie nie wyszło mi rażąco przewidywalne. :)

czwartek, 4 sierpnia 2011

Dużo słońca!

Dziś słońce uśmiechało się naprawdę często i świetna pogoda poprawiła wszystkim wokół mnie i łącznie ze mną humory. :) Ale do mnie kilka dni temu uśmiechnęło się jeszcze jedno słoneczko i otrzymałam takie wspaniałe wyróżnienie od Mantis http://synesthesis.blog.onet.pl/, której serdecznie dziękuję i cieplutko pozdrawiam :* :))
 
To dla mnie naprawdę miła niespodzianka :)

Teraz siedem zdań o sobie :)
1. Kocham jeść wszystko, co czekoladowe :))
2. Lubię się śmiać.
3. Ale czasami potrzebuję samotności, przez co zdarza mi się znikać na jakiś czas, za co niektórzy najchętniej by mnie wychłostali ;)
4. Łapię się każdego możliwego zajęcia, ale często nie kończę tego co zaczynam.
5. Wszystko przewracam i potrącam, po prostu gapa ze mnie. :)
6. Lubię nosić warkocz :)
7. Kicham, kiedy słońce świeci mi twarz i wiem, że to dziwne. :)))

Czas na wyróżnienie innych blogów, ale wyróżnień rozmnożyło się już naprawdę dużo. :) Więc wyróżniam wszystkie blogi, które możecie odnaleźć po lewej stronie mojego bloga. :)

Oprócz wyróżnienia muszę pochwalić się nową parą kolczyków, zrobiłam jeszcze kilka, ale nie zdążyłam pstryknąć fotek, więc będą następnym razem. :)

Takie małe i prościutkie, zupełnie jak cała moja radosna twórczość. :)

Przy okazji spotkałam tak samo malutkiego zielonego pana Motylka, który posiedział ze mną chwilkę, a później...

... zamienił się w światełko i odleciał jak ulotna chwilka. A może zniknął.

Jednym słowem, dzień był wspaniały, dużo się działo i dużo się odpoczywało... :)
Pozdrawiam wszystkich! :)

piątek, 29 lipca 2011

Jak smuga szarego dymu cz. I



Wieczór zaskoczył nas rześkością. Przez chwilę wpatrywaliśmy się bez ruchu w błyszczącą wstęgę horyzontu. Czułam ciepło twojej dłoni kontrastujące z otaczającym nas chłodem i wiedziałam, że ten kontrast jest  mi potrzebny, że ty powinieneś kontrastować ze wszystkim, co jest wokół.
            Ruszyliśmy gościńcem otoczonym szeregiem rozkwitających drzew. Było dość tłoczno, spotkaliśmy kilka roześmianych par również zmierzających do pani Skalskiej. Nie słuchaliśmy ich zbyt uważnie, zajęci studiowaniem swoich oczu i ust.
            Dotarliśmy do rozległego, ogrodzonego niskim płotem podwórza, które przywitało nas słodkim zapachem maciejki. Domek pani Skalskiej mrugał kosmykami światła wypływającymi z jednego małego okienka. Starsza pani wybiegła na ganek, by przywitać nas swoim serdecznym uśmiechem już na zewnątrz.
            – Wchodźcie, wchodźcie! – zapraszała – brr… Ale ziąb!
            – Dobry wieczór, pani Klementyno! – zawołaliśmy prawie jednocześnie.
            Rozpromieniła się.
            – Michalina i Wiktor, moi najpiękniejsi, wyglądacie uroczo! A jak mama, kochanie? – zwróciła się do ciebie – jak wiosenne porządki? Koniecznie jej przekaż, żeby się nie przemęczała, ma przecież was, takie kochane dzieci, na pewno jej pomagacie… Pomagacie, prawda?
            Ściskałeś jej pomarszczoną dłoń z dobrotliwym uśmiechem, przytakując w odpowiednich momentach.
            – No, ale nie będziemy przecież rozmawiać na podwórku. Chodźcie, dzieci, och, jak miło was widzieć! Aniela, moja złociutka! Prawdziwa gwiazdka z ciebie, ale gdzież twój Grzegorz? Ach! Złapał katar… Nieszczęście… Julian, myślałam, że nie przyjdziesz…
            Pani Skalska przywitała wszystkich gości i zaprosiła do stołu, przy którym siedziały już dwie wytworne jasnowłose kobiety.
            – Siostry Świątek, moje kuzynki: Ewelina i Klara – Wskazała na uśmiechnięte panie – poznajcie się.
            Dziewczęta wyglądały prawie identycznie, ich jasne twarze promieniały młodością i temperamentem. Ewelina wydawała się jednak nieco bardziej nieśmiała, jej włosy sięgające do pasa zwijały się w niesforne strąki, podczas gdy Klara, niższa, o ciemniejszych, lekko iskrzących się oczach, miała włosy proste, splecione w luźny warkocz.
            Przedstawiliśmy się im uprzejmie, choć ty spojrzałeś na Klarę uprzejmiej i nieco dłużej, niż należało. Nakryła oczy długimi rzęsami, co wywołało błogi uśmiech na twojej twarzy. Miałam nadzieję, że wszystko to było jedynie głupim złudzeniem zazdrosnej kobiety.
            – Przepyszna kaczka, pani Klementyno – trajkotała Aniela – błagam o przepis. Grzegorz będzie wniebowzięty, jak mu przyrządzę taki specjał.
            Pani Skalska patrzyła na wszystkich z nieobecnym uśmiechem na ustach. Otaczały ją kochane twarze i chociaż nie miała już nikogo bliskiego, nie czuła się samotna. Mimo to wciąż miała przed oczami swoją rodzinę, o której nie powinna już pamiętać. Ile to lat? Czterdzieści, pięćdziesiąt? A w człowieku ciągle serce rwie jakimś dzikim galopem na samo wspomnienie. Teraz te dobre dzieci są jej rodziną.
            Staromodny pokój gościnny wypełnił się uśmiechniętymi twarzami i wytwornymi sukniami lśniącymi w blasku świec ustawionych na ozdobnych świecznikach. Wszystko pokryte było cieniutką warstwą kurzu, tak jak wspomnienia pani Skalskiej.
            – To sen. Dziwny i długi, ale sen. Kiedyś w końcu się obudzę – wzdychała, jak zwykle i rozsyłała gościom pogodne spojrzenia.
            Ale my zapomnieliśmy o całym świecie. Ty spoglądałeś ukradkiem na Klarę, ja otwarcie patrzyłam na ciebie. Kiedy chwytałam twoją dłoń, uśmiechałeś się przelotnie i jakby pod przymusem.
Wstałam od stołu i wyszłam pod pretekstem przewietrzenia się. Uderzyło mnie zimne powietrze, więc owinęłam się szczelniej jasnym płaszczem i usiadłam na ławce otoczonej kwiatami. Przez chwilę nie mogłam zebrać myśli. Jeszcze przed przyjściem na przyjęcie nie miałam wątpliwości, że jestem dla ciebie najważniejsza, a teraz? Miałam ochotę wyciągnąć cię zza stołu i nakrzyczeć, jak na niegrzeczne dziecko. Nie mogłam siedzieć z założonymi rękami, kiedy jakaś Klara próbowała odebrać mi mężczyznę mojego życia.
Ciszę przerwało skrzypnięcie drzwi. Usiadłeś obok bez słowa, swoim zwyczajem po omacku odszukałeś moją chłodną dłoń i oplotłeś ją w swoją. Poczułam, że tracę grunt pod stopami. Całe zajście wydało mi się przywidzeniem, jeszcze chwila i po dawnemu przytulę się do ciebie z całych sił.
Nie zdążyłam, ponieważ w tej samej chwili otoczyłeś mnie ramieniem i przycisnąłeś do piersi. Usłyszałam miarowe bicie twojego serca.
Otworzyłeś usta, by coś powiedzieć, ale ci nie pozwoliłam. Przytknęłam palec do twoich miękkich ust. Nigdy nie zapomnę twojego zadumanego wzroku.
– Chodźmy stąd… Pożegnajmy się i chodźmy na długi spacer – poprosiłam.
Nagle, gdzieś z wnętrza domu dobiegł nas przeciągły krzyk. Zerwaliśmy się z miejsca i po sekundzie byliśmy już wewnątrz. W salonie panował chaos, niektórzy biegali w tę i z powrotem, inni skupili się w jednym miejscu i nad czymś pochylali. Przedarłeś się przez tłum, po czym wykrzyknąłeś coś niewyraźnie. Dopiero po chwili zorientowałam się w sytuacji. Pani Skalska straciła przytomność. Goście rozstąpili się i spomiędzy nich wyłoniłeś się ty. Niosłeś staruszkę na rękach, a jej siwą głowę podtrzymywała Klara.
Opiekowaliście się nią, żegnając zatroskanych gości. Nawet nie zauważyłeś, kiedy późną porą wymknęłam się z mieszkania wprost w mrok wiosennej nocy.


________________________________________________________________________
Obiecuję, że tym razem dokończę historię. :) Należy spodziewać się sporej dawki melancholii, a nawet przesadnie ckliwej historii.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Po burzy

A dziś

ułożymy się naprzeciw siebie
już więcej o tym nie myśląc

pogłaszczemy
nasze pokiereszowane dusze
uspokoimy falujące myśli
może nawet zapomnimy
o bliznach

odzyskamy siebie
a beznamiętność zwróci nam życie

tylko żadnych słów.





wtorek, 21 czerwca 2011

Kraków

Kilka migawek z pobytu w Krakowie. Mimo lekkiego zachmurzenia i przelotnych opadów deszczu wyjazd zaliczam do udanych :) Darowałam sobie te wszystkie pocztówkowe zdjęcia i wstawiam tylko niektóre. :)

 :)
 


Tak wyglądałyśmy przez większość czasu... ;)


Nie chciałam robić reklamy, ale nie mogłam się powstrzymać... :)


Akurat padało, ale udało mi się szybko pstryknąć zdjęcie. Bajecznie wyglądały bańki mydlane, które same się wypuszczały i fruwały na wietrze. :) Może chociaż troszeczkę widać.


A to zdjęcie zrobiłam w okolicach Radomia. Wszyscy spali, a mnie nuda rozkładała na łopatki. :) Niebo było piękne.


Podsumowując:
Tak to jest dać dziecku aparat... :)

Pozdrawiam! :)

poniedziałek, 13 czerwca 2011

J'adore!


"Melodia mnie ściga co dnia,
melodia tak stara jak świat.
Pochodzi z daleka, jak ja,
orkiestra ogromna ją gra".


Język francuski jest magiczny, tylko dlaczego taki trudny?
(Słyszycie to "rrrr"?)
:)

piątek, 27 maja 2011

Księżycowy komplet

Prezent dla A.
Powiedziała, że lubi ciemne odcienie niebieskości, mocno nasycone, wpadające w granat. Mam nadzieję, że trafiłam z tym marmurem:) Kojarzy mi się z nocnym niebem, stąd nazwa. :)


wtorek, 24 maja 2011

Góry i coś jeszcze

 Nie wiem jak to się stało, że od mojego wyjazdu w góry minął już prawie miesiąc. No cóż. Było świetnie i nie mogłam powstrzymać się, żeby nie umieścić tu chociaż kilku zdjęć. Nie chcę wiedzieć, ile takich samych fotografii już powstało, po prostu wtedy nie mogłam oderwać się od aparatu i cieszę się z tego, bo mam pamiątkę. Chociaż zdjęcia, jak wiadomo, nawet w połowie nie oddają piękna gór. Ale niech będzie... Znad Morskiego Oka i Czarnego Stawu pod Rysami.
Tatry.


 



 Aż chce się pofrunąć, jak widać na ostatnim zdjęciu. :) A na tym wcześniej? Czułam się jak jakaś górska nimfa na tym kamieniu. Może gdyby nie te trzy bluzy (wbrew pozorom było straasznie zimno i po drugiej stronie leżało mnóstwo śniegu), które miałam na sobie i jakiś bardziej "fantastyczno-klimatyczny" wygląd, to mogłoby się trochę kojarzyć... :)

Ahh... Moja dusza, albo cokolwiek, co gdzieś tam we mnie siedzi i mąci, dopomina się o jakąś wycieczkę z plecakiem przed siebie, nieważne gdzie. Z głową pełną beztroski i chyba dziecinności. By rzucić się wprost w dzikie ramiona natury... Poczuć się jej częścią. Może tam znalazłabym odpowiedź na pytanie: Co dalej?

____________________________________________________________________

I jeszcze to "coś jeszcze"
 

wiem, że nasze pociągi
znów stoją tak daleko
i że przeze mnie dziś
nie tańczysz.

nasz koncert już się skończył


To tak odnośnie ulotności chwil i właściwie to chyba ulotności wszystkiego. Kiedyś wydawało mi się, że przyjaźń jest czymś stałym i wartością, która przetrwa wszystko i mimo wszystko, bo to zawiera się w jej definicji. A jeśli nie przetrwa, to znaczy, że nie była nigdy prawdziwą przyjaźnią. A jednak nawet ta prawdziwa przyjaźń okazała się tak bardzo "skończona". Zupełnie jak człowiek...

No ale "coś się kończy, coś się zaczyna", czy jak to tam było. ;) 

____________________________________________________________________


Podsumowując: pozdrawiam i wysyłam wszystkich w góryyy! :)

środa, 18 maja 2011

Nadzwyczajność

A:
Przykro mi,
ale jest pani w fatalnym stanie!
A to serce... Zamrożone
w nieforemną kostkę!
Proszę poszukać innej kostnicy
dla tak żałośnie topiącego się ciała.

B:
A czy chociaż lewa półkula mózgu
nadaje się do czegoś?

A:
Stwierdzam z ubolewaniem,
iż ubytki kory mózgowej
zastąpione są...
Wielkie Piekła!
Bardzo ciężki przypadek...
Cierpi pani na niedomarzłość ideałów!
To oznacza, że nie przyjmą pani
w żadnej kostnicy.

*

B rozłożyła się kilka miesięcy później. Znaleziono przy niej krzywą harfę.

sobota, 14 maja 2011

Słońce


Trochę słonecznego blasku wylało się wprost na koraliki i tak właśnie powstała ta bransoletka. :)





A tutaj mam bardzo ładną piosenkę, przy której dziś mija mi dzień. Pozdrawiam wszystkich :)





niedziela, 27 marca 2011

Saint Barbie

Od ostatniego wpisu minęło sporo czasu. Przepraszam i postaram się to nadrobić. :)
Pozdrawiam wiosennie i zostawiam moją (może nie zbyt wesołą) inspirację na dziś:

Mark Ryden - Saint Barie

środa, 19 stycznia 2011

Czarownica i kot

Bransoletka, którą ostatnio zrobiłam kojarzy mi się z czarownicami, dlatego uznałam, że to magiczna bransoletka. :) Niestety babcia stwierdziła, że moje dzieło wygląda, jak zegarek. Mam nadzieję, że tylko ona tak myśli. :)
W planach mam jeszcze zawieszkę i kolczyki do zestawu. Mam nadzieję, że uda mi się stworzyć prawdziwie czarodziejski komplet. :)





  

 


A na koniec, jak przystało na porządną czarownicę, mam jeszcze kota. :) Wprawdzie nie jest czarny, ale niepokorny, jak prawdziwy kot wiedźmy - nie dał się sfotografować w miarę ostro, na każdym zdjęciu wyszedł rozmazany. :)