Znalazłam na dysku jeden ze swoich wcześniejszych tekstów i na twarzy pojawił mi się uśmiech. Mimo wszystko i bez względu na wszystkich. :) Watro wspominać. Może to mało odkrywczy i skomplikowany utwór, ale mam do niego ogromny sentyment. Troszkę zmieniłam tytuł i wstawiam :)
Szmaragd
Czasami wraca czysta zieleń pod wpływem muzyki albo białej poezji i wina.
Czasami zawracam pod stary wiatr i patrzę i milczę na ciebie aż trzeszczy.
Po ciepłych dłoniach całe ciało mam w bliznach, co łaskoczą nad ranem.
Najczęściej czuję czystą zieleń na tle słodkich głupstw na czubku nosa twoje usta. Na czubku serca grad złych słów na dnie uśmiechów zimy deszcz wtedy budzę się krzycząc i szukając twojej dłoni na policzku. Później wracam z wiatrem, przecież cię nie kocham.
Spojrzałam pozytywnie. :) Może to brak siły, by się wściekać... Nie wiem, ale cieszę się, że jest dobrze. :)
środa, 24 listopada 2010
Niestety stresu z każdym dniem coraz więcej, więc i biżuterii przybywa... :) Tworzenie biżuterii pozwala odstresować się i odprężyć... :) Polecam wszystkim :) i zapraszam do oglądania :)
Nr 1 zielone kolczyki :)
Nr 2 Bransoletka z czarnych koralików :))
Zdjęcia bransoletki nie są najlepszej jakości, ale mam nadzieję, że coś widać. :)
Jestem z siebie dumna, ponieważ wczoraj spod moich rąk wyłonił się mój pierwszy komplet biżuterii! :)) Dotąd robiłam tylko pojedyncze bransoletki lub kolczyki. Tym razem postawiłam na cały zestaw. :) Jestem szczęśliwa, włożyłam w to bardzo dużo pracy oraz czasu i w efekcie projekt mi się podoba. :) Może nie jest zbyt skomplikowany, ale i tak strasznie mnie cieszy. :)) Niedługo będzie dostępny na aukcji na allegro... :)
Przez jakiś czas nie było mnie na blogspot.com - wszystko z powodu szkoły, jak zwykle... :) A raczej małych problemów w szkole, których trochę mi się nazbierało. Postaram się odpisać na wszystkie komentarze. :)
A dziś chcę pokazać małą bransoletkę. Dołączyłam ją do kolczyków, które kiedyś tu pokazywałam. :) Trafiły już do dwóch osób i cieszą się coraz większym zainteresowaniem. :)
Kolczyki wyglądały właśnie tak:
A to bransoletka. :)
Plany na bransoletkę były inne, chciałam użyć drutu pamięciowego, ale z powodu braku doświadczenia chyba kupiłam nieodpowiedni drut. :( Problem tkwi w tym, że kulki zaciskowe, które miały przytrzymywać koraliki na drucie, nie trzymają, a kulki fruwają po całym drucie. Może ktoś mógłby mi wskazać, gdzie zrobiłam błąd? Będę naprawdę wdzięczna. :)
PS. Zdjęcia niestety są trochę prześwietlone, koraliki są ciemniejsze niż widać na fotkach.
Jestem bez opamiętania zaczarowana naturą, szeptami lasów, łąk, dywanami z ziół i zapachem wiatru. Dusza mi się wyrywa do jakiegoś dzikiego zakątka, by zaszyć się przed całym światem. :) I coraz trudniej żyć w betonowym gąszczu... Wdychać opary matwych pojazdów... Stąd ten tekst, może nie najlepszy, ale pochodzący z samego środka mojej duszy przepełnionej miłością i podziwem. :)
Przerażająco kolorowe jakby w kontraście do ich przerażająco szarego zniknięcia.
Teraz wszytko już porosły bezlitosne płaszcze pokrzyw. I cieszą się, bo błyszczą malachitowo jeszcze przez chwilę.
_____ Oczywiście zdjęcie pstryknięte jeszcze w wakacje. Ludzi, którzy tam mieszkali nie znałam, moja babcia słabo ich pamięta. Kiedy byłam mała biegałam tam zbierać jeżyny. ;)
Dzisiejszy dzień był tak piękny, że mimo kataru i bólu gardła wybrałam się na kolejne poszukiwania czegoś ciekawego. Niewiele znalazłam, pstryknęłam kilka zdjęć, które niewiele przedstawiają i niewiele z nich opublikuję... :)
Mimo wszystko znalazłam to, czego szukałam od jakiegoś czasu... :)
1. Ujął mnie ten mały letni akcencik nieśmiało wyglądający spomiędzy pożółkłych liści. :)
2. Kolory :)
3. Wstawiam to, bo pierwszy raz drzewa są na górze a niebo jest na dole. Może niebo naprawdę jest na dole?
4. Za tymi drzewami daawno temu mieszkały czarownice. :)
5. A teraz coś, czego szukałam. Przyznam, że dobrze się ukryły, ale a szczęście je dojrzałam. :)
6. Mam zaszczyt ogłosić, że po żmudnych poszukiwaniach w końcu znalazłam orzechy! :) A jakby tego było mało...
7. ... razem z orzechami chowały się też jabłka! :)
Muszę przyznać, że polubiłam jesień. :)) Przecież gdyby nie jesień, nie byłoby zimy... :)
Zmęczone dziecko wróciło do domu na weekend i zorientowało się, że odkąd zaczął się rok szkolny, w jasnowłosej głowie nie było ani śladu weny. Zupełny brak. I co tu poradzić?
Na szczęście na przeładowanym dysku znalazło się kilka ciepłych zdjęć pstrykniętych jeszcze w sierpniu. :) (Chyba wszystkie zdjęcia wyglądają lepiej w powiększeniu). Sierpień... Kiedy to było? A kiedy będzie następny?
Zdj nr 1. to uśmiechnięty kwiatek z ogródka, którego dzisiaj już pewnie nie ma. Ostatni wakacyjny promyczek.
Zdj nr 2. Pan Plamiasty i pani Muszka, która koniecznie chciała być sławna. :)) Nie miałam serca wyrzucić jej z kadru, więc została. :)
Zdj nr 3. Foksik, który pierwszy raz dał się złapać w obiektyw! :) No i kawałek mnie w niewyjściowym dresiku. :))
Ostatnie zdj nr 4. - "Perspektywa". Bo czy ta nasza na pewno jest dobra? Może patrzymy zbyt daleko, omijając piękno, które jest niespodziewanie blisko...
Od jakiegoś czasu moje pudełko ze "skarbami" zerkało na mnie błagalnym wzrokiem, gdy tylko znalazłam się w pobliżu. :) Dlatego w końcu je otworzyłam i znowu się wciągnęłam. :) Oto efekty:
1. Wisienki, póki jeszcze słońce nie świeci jesiennie :))
2. Masa perłowa - kolczyki, które zamarzyła sobie moja siostrzyczka. :)
3. Księżycowe perełki :)
Jak na razie nic specjalnego, ale mam nadzieję, że następne będą lepsze. Ta koralikowa mania jest bardzo wciągająca. ;))
Wybrałam się z moim pieskiem nad staw... :) Jego tez chciałam uchwycić, ale niestety jest bardziej ruchliwy, niż zachód słońca. :)(Zdj. wygląda lepiej w powiększeniu.)
Uniosła rozczochraną głowę i rozejrzała się dookoła. Wszystko było na swoim miejscu: kufer pod ścianą, stół, ławy, pstrokaty pająk pod sufitem.
- Stało się co, ciociu?
- Czas krowy wygonić w leszczynę. Jasio pasł ostatniej niedzieli. Dziś twoja kolej – odparła.
Danusia natychmiast wyskoczyła z łóżka i naciągnęła ubranie na chudziutkie ciało. Bystre zielone oczy wyglądały spod czarnych kędziorków. Dziesięciolatka do złudzenia przypominała swoją matkę. Takie same wąskie usta, takie same chude policzki. Nos miała nie zbyt długi, lecz dość szeroki u dołu i zakończony niewielką kulką, jak wszyscy z rodziny mamy.
Na stole czekała szklanka spienionego mleka i pajdka chleba posmarowana dżemem z truskawek. Jeszcze w zeszłym tygodniu Danusia dostała dwie kromki, ale we wsi nastała bieda. Ziemniaki, zboże, buraki… Ludzie musieli wszystko oddawać Niemcom. Zbiórka była na placu w sąsiedniej wsi.
Zanim zjadła śniadanie, pomodliła się i ochlapała twarz lodowatą wodą, którą naszykowała jej ciocia. Dobra z niej kobieta, szkoda, że wdowa. Wycierpiała się, biedaczka, jak jej męża, Józka, zabrali Niemcy i rozstrzelali.
Przez otwarte drzwi widać było ojca przemykającego po podwórku. Danusia złapała chleb w dłonie i pobiegła do niego. Po chwili pędziła już trzy łaciate w stronę błyszczącego od rosy pastwiska.
Na niebie nie było ani jednej chmurki. Promienie słoneczne oświetlały złociste kłosy zboża, które bujały się na lekkim wietrze. W oddali majaczyła się rozległa dolina, gdzieniegdzie usiana drobniutkimi kwiatkami. Tam, gdzie podchodziła woda, dumnie żółciły się kaczeńce.
Minęła dolinkę i zbliżyła się do leszczyny. Przysiadła pod drzewem. Obserwowała, jak leniwe krasule, chciwie wywijają językami. Przymknęła oczy. Przyjemne ciepło zaczynało lać się z nieba, ponieważ słońce szybko sunęło ku zenitowi. Wydało jej się, że jest nad błękitnym jeziorem i łowi z ojcem ogromne ryby. Będzie wielka kolacja, a resztę mamusia schowa na później.
Ocknęła się i rozejrzała dookoła. Polanka była zupełnie pusta. Spojrzała w bok i podskoczyła, jak oparzona. Krowy zadowolone buszowały w zbożu. Chwyciła kijek i pospiesznie nagoniła je na pastwisko. Miała nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Tatuś nie byłby zadowolony…
Spojrzała na niebo. Słońce było już dość wysoko, wyglądało na wpół do jedenastej. Lenistwo wzięło górę nad rozsądkiem.
- Bzz… Bzz… - wydała dźwięk podobny do tego, który wydają gzy. Zachichotała - krowy podwinęły ogony.
- Bzz… Bzzz… - spróbowała jeszcze raz.
Podziałało, krasule zaczęły gzić się na dobre. Z ogonami w górze ruszyły pędem w stronę gospodarstwa. Danusia biegła za nimi udając zdenerwowaną.
Po obiedzie z krowami poszedł Jasiek. Dziewczynka usłyszała, że tato ma jechać sąsiedniej wsi po przeznaczone dla Niemców ziemniaki, które trochę już podgniły. Podobno ludzie wybierali co lepsze. Uparła się, że pojedzie z nim.
Wsiedli na wóz i ruszyli szerokim gościńcem. Po obu stronach drogi wznosiły się wysokie jesiony, tworząc jaskrawozieloną liściastą kopułę. W miarę jak zbliżali się do wsi, drzewa stały w coraz większych odległościach od siebie. W końcu wjechali między pierwsze domy. Po kilku minutach ojciec zostawił konia przed placem, na którym wznosił się wysoki kopiec. Kilka osób rozgrzebywało podgniłe ziemniaki. Parę metrów dalej na łagodnym wzniesieniu górował biały kościół parafialny. Mama opowiadała, że kiedyś była to cerkiew prawosławna. Niedaleko wysokiej świątyni mieściła się dzwonnica, która zupełnie do niej nie pasowała. Dach miała niski, a mury sprawiały wrażenie ciężkich. Została dobudowana dopiero niedawno.
Nagle rozległ się głuchy warkot. Wszyscy zamarli.
- To Niemcy! Teraz to nas rozstrzelają… - wyszeptał tato i cały pobladł.
Na placu zapanował trwożny chaos. Ludzie czym prędzej rozpierzchli się we wszystkie strony. Danusia pobiegła pod górę w stronę kościoła. Przewróciła się i przez chwilę leżała przyciśnięta twarzą do ziemi, czekając na strzał w plecy. Serce waliło jej, jak oszalałe. „To już koniec”, pomyślała i poczuła ciepłą łzę płynącą po policzku. Kropelka wylądowała w ciepłym piasku. Po chwili dziewczynka podniosła głowę i spojrzała za siebie.
Koło kopca została tylko starsza kulawa kobieta, która nie zdążyła uciec. Podszedł do niej wysoki żołnierz odziany w mundur i przyjrzał się uważnie ziemniakom.
- Gut, gut. – Pomachał ręką. – Bierzcie je sobie. Wszystkie zgniły.
Ale nikt już nie chciał zbierać ziemniaków. Nikt tego dnia nie myślał już o jedzeniu.
_________
Tę historię usłyszałam dzisiaj od babci. Danusią była właśnie ona.
Nie widziałam ludzi, bo nie widziałam siebie. Zapomniałam i odrzuciłam wszystkie dłonie.
Trzeba uciec, żeby wrócić, jak już nic nie zostanie i zbudować coś z niczego, niczego ujemniejszego niż było na starcie. Później gnać przez hebanowe noce niepowodzeń.
Zacznę od najwewnętrzniejszego* Ja do cna wyzutego z Ja, pełnego pustki siebie. Smutny złapiesz mnie za rękę inaczej niż kiedy wszyscy patrzyli.
Jeszcze powrócimy do pierwotnej formy. Uwierzysz mi i polecimy jak bociany. Odetnę ci skrzydła, żebyś się już nie zmieniał. Trzeba wrócić, by więcej nie musieć uciekać.
____ *Mam nadzieję, że nie będzie już więcej takich końców i takich początków. :)
*Wiem, że trudno przeczytać to słowo, ale nie mogłam znaleźć żadnego innego, które mogłoby pasować.
W końcu się zebrałam i zamówiłam trochę koralików, jakieś szczypce, bigle itd. Usiadłam i zaczęłam kombinować. :) Nie wyszły do końca tak, jakbym chciała, ale to dopiero początek przygody z biżuterią. Pierwszy raz miałam w dłoniach te śmieszne szczypce. ;) Najwięcej zachodu było z robieniem zdjęć, bo ze mnie jest taki fotograf za trzy grosze... :) Oto owoce mojej pracy :)
Gwiazdowe blaski wirowały po ciele tak błękitnym jak powieki morza. Z niego wstała wodna dama odziana w lśnienia miesiąca, jak zimowa zorza.
Skłoniła się falom, spienionym matkom, sieć srebrnych włosów odgarnęła z twarzy i ruszyła szumiącym brzegiem na nocny spacer po wilgotnej plaży.
Spoczęła na skale niczyjej, jak ona. Po chwili zagrały na piasku kopyta - koń śnieżnej maści z rogatym czołem samotna dusza pod skórą ukryta.
Dwa bratnie serca, szafirowe i ciche kilka iskier radości przypłaciły łzami, bo morskie matki zrodziły i zgarnęły w jednej chwili córkę pod wodne bałwany.