czwartek, 5 sierpnia 2010

Danusia

-Danusia, wstawaj! – dziewczynka usłyszała tubalny głos cioci Wioli.

Uniosła rozczochraną głowę i rozejrzała się dookoła. Wszystko było na swoim miejscu: kufer pod ścianą, stół, ławy, pstrokaty pająk pod sufitem.

- Stało się co, ciociu?

- Czas krowy wygonić w leszczynę. Jasio pasł ostatniej niedzieli. Dziś twoja kolej – odparła.

Danusia natychmiast wyskoczyła z łóżka i naciągnęła ubranie na chudziutkie ciało. Bystre zielone oczy wyglądały spod czarnych kędziorków. Dziesięciolatka do złudzenia przypominała swoją matkę. Takie same wąskie usta, takie same chude policzki. Nos miała nie zbyt długi, lecz dość szeroki u dołu i zakończony niewielką kulką, jak wszyscy z rodziny mamy.

Na stole czekała szklanka spienionego mleka i pajdka chleba posmarowana dżemem z truskawek. Jeszcze w zeszłym tygodniu Danusia dostała dwie kromki, ale we wsi nastała bieda. Ziemniaki, zboże, buraki… Ludzie musieli wszystko oddawać Niemcom. Zbiórka była na placu w sąsiedniej wsi.

Zanim zjadła śniadanie, pomodliła się i ochlapała twarz lodowatą wodą, którą naszykowała jej ciocia. Dobra z niej kobieta, szkoda, że wdowa. Wycierpiała się, biedaczka, jak jej męża, Józka, zabrali Niemcy i rozstrzelali.

Przez otwarte drzwi widać było ojca przemykającego po podwórku. Danusia złapała chleb w dłonie i pobiegła do niego. Po chwili pędziła już trzy łaciate w stronę błyszczącego od rosy pastwiska.

Na niebie nie było ani jednej chmurki. Promienie słoneczne oświetlały złociste kłosy zboża, które bujały się na lekkim wietrze. W oddali majaczyła się rozległa dolina, gdzieniegdzie usiana drobniutkimi kwiatkami. Tam, gdzie podchodziła woda, dumnie żółciły się kaczeńce.

Minęła dolinkę i zbliżyła się do leszczyny. Przysiadła pod drzewem. Obserwowała, jak leniwe krasule, chciwie wywijają językami. Przymknęła oczy. Przyjemne ciepło zaczynało lać się z nieba, ponieważ słońce szybko sunęło ku zenitowi. Wydało jej się, że jest nad błękitnym jeziorem i łowi z ojcem ogromne ryby. Będzie wielka kolacja, a resztę mamusia schowa na później.

Ocknęła się i rozejrzała dookoła. Polanka była zupełnie pusta. Spojrzała w bok i podskoczyła, jak oparzona. Krowy zadowolone buszowały w zbożu. Chwyciła kijek i pospiesznie nagoniła je na pastwisko. Miała nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Tatuś nie byłby zadowolony…

Spojrzała na niebo. Słońce było już dość wysoko, wyglądało na wpół do jedenastej. Lenistwo wzięło górę nad rozsądkiem.

- Bzz… Bzz… - wydała dźwięk podobny do tego, który wydają gzy. Zachichotała - krowy podwinęły ogony.

- Bzz… Bzzz… - spróbowała jeszcze raz.

Podziałało, krasule zaczęły gzić się na dobre. Z ogonami w górze ruszyły pędem w stronę gospodarstwa. Danusia biegła za nimi udając zdenerwowaną.

Po obiedzie z krowami poszedł Jasiek. Dziewczynka usłyszała, że tato ma jechać sąsiedniej wsi po przeznaczone dla Niemców ziemniaki, które trochę już podgniły. Podobno ludzie wybierali co lepsze. Uparła się, że pojedzie z nim.

Wsiedli na wóz i ruszyli szerokim gościńcem. Po obu stronach drogi wznosiły się wysokie jesiony, tworząc jaskrawozieloną liściastą kopułę. W miarę jak zbliżali się do wsi, drzewa stały w coraz większych odległościach od siebie. W końcu wjechali między pierwsze domy. Po kilku minutach ojciec zostawił konia przed placem, na którym wznosił się wysoki kopiec. Kilka osób rozgrzebywało podgniłe ziemniaki. Parę metrów dalej na łagodnym wzniesieniu górował biały kościół parafialny. Mama opowiadała, że kiedyś była to cerkiew prawosławna. Niedaleko wysokiej świątyni mieściła się dzwonnica, która zupełnie do niej nie pasowała. Dach miała niski, a mury sprawiały wrażenie ciężkich. Została dobudowana dopiero niedawno.

Nagle rozległ się głuchy warkot. Wszyscy zamarli.

- To Niemcy! Teraz to nas rozstrzelają… - wyszeptał tato i cały pobladł.

Na placu zapanował trwożny chaos. Ludzie czym prędzej rozpierzchli się we wszystkie strony. Danusia pobiegła pod górę w stronę kościoła. Przewróciła się i przez chwilę leżała przyciśnięta twarzą do ziemi, czekając na strzał w plecy. Serce waliło jej, jak oszalałe. „To już koniec”, pomyślała i poczuła ciepłą łzę płynącą po policzku. Kropelka wylądowała w ciepłym piasku. Po chwili dziewczynka podniosła głowę i spojrzała za siebie.

Koło kopca została tylko starsza kulawa kobieta, która nie zdążyła uciec. Podszedł do niej wysoki żołnierz odziany w mundur i przyjrzał się uważnie ziemniakom.

- Gut, gut. – Pomachał ręką. – Bierzcie je sobie. Wszystkie zgniły.

Ale nikt już nie chciał zbierać ziemniaków. Nikt tego dnia nie myślał już o jedzeniu.


_________


Tę historię usłyszałam dzisiaj od babci. Danusią była właśnie ona.

5 komentarzy:

  1. Ciekawie, ciekawie. Opisy barwne, jak bym tam była kiedyś.;) Lubię takie opowieści... Chciało by się więcej i więcej. :))) Musisz wziąść babcię na spytki. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Od dawna podpytuję babcię. Uwielbiam jej opowieści z czasów, kiedy była młoda lub całkiem mała. Najlepsze są piosenki... ;) Swoją drogą, to takie straszne, jakie piętno na człowieku potrafi odcisnąć wojna. Babcia zawsze ma łzy w oczach, kiedy opowiada różne historie, mimo że nikt bliski nie zginął. Życie w ciągłym strachu, że nie doczeka się następnego dnia...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bo życie w strachu to musi być koszmar. Pozdrawiam. :)***

    OdpowiedzUsuń
  4. W rodzinnej wsi mojego dziadka stacjonowali Niemcy. Dziadek miał wtedy nie więcej niż 10 lat.
    Kilku Niemców spało w szopie koło domu dziadka. Jako maly wesoły i skłonny do psikusów chłopiec, postanowił nocą wymknąć się i podejść Niemcow, gdy tamci spali. A spali wyjątkowo mocno, toteż kilkuletniego dziadka licho podkusiło. Ukradł im taki skórzany pas. Rankiem, gdy zauważyli brak rozpoczęli piekło.
    Podpalali co się dało. Dziadek zrozumial ze to przez niego, więc postanowił oddac skradzioną rzecz, by uratować... Dzielnie poszedł do Niemcow, oddał pas i przeprosił.
    A ci... zwyczajnie się uśmiechnęli, pogładzili go po głowie mówiąc "Gut, gut!"
    Dziadek do tej pory nie może uwierzyc, że nic mu się nie stało. A ja nie mogę uwierzyć, że mam takiego szalonego dziadka :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Zazdroszczę szalonego dziadka :))) Gdyby moi dwaj dziadkowie żyli, też pewnie opowiadaliby ciekawe historie. No ale babcia też mnie zaskakuje, zwłaszcza piosenkami (np. o Hitlerze... ale nie tylko) :) Mam zamiar kiedyś umieścić tu niektóre ;)
    Swoją drogą dla mnie to bardzo niezrozumiałe, że żołnierze niemieccy potrafili palić, co się dało, zabijać itd, a za chwilę łagodnie uśmiechnąć się do dziecka i powiedzieć "Gut, gut." Tak jakby zabijanie było ich "pracą"(?), z której się wraca i staje się zwykłym człowiekiem...

    OdpowiedzUsuń